[Recenzja] Ludger i jego kot Rollo, czyli Tales of Xillia 2
Wstyd przyznać, ale dłuższy czas w ogóle nie wiedziałem o wyprodukowanej przez Bandai Namco serii “Tales of…”. Gdyby nie absolutny przypadek pewnie do dzisiaj ten stan rzeczy by się nie zmienił. Pewnego dnia zakupiliśmy na Allegro “Tales of Xillia – Day One Edition” w okazyjnej cenie. Po rozpakowaniu pudełka, obejrzeniu artbooka, gra trafiła na półkę i chwilowo została zapomniana.Pojawienie się “Tales of Graces F” było już mniej przypadkowe – to właśnie była pierwsza część w jaką zagrałem od początku do końca. Przygody braci Lhant nie były niczym odkrywczym, ale grało się dobrze. Dość dobra fabuła Graces zachęciła mnie do odkurzenia swojego wcześniejszego zakupu. Pierwszą część Xillii wspominam bardzo miło, postacie, fabuła i końcowy twist były fajne i pomysłowe. Dobrej opinii nie mogła popsuć kolejna część. Piękne kolekcjonerskie wydanie “Tales of Xillia 2” z figurką i kolorowym artbookiem zwiastowało dobrą kontynuację. Gra nie mogła mnie zawieść, ale czy aby na pewno?
Intro i pierwsze minuty rozgrywki przynoszą spore zaskoczenie, okazuje się bowiem, że główny bohater, Ludger Will Kresnik nic nie mówi a jedyne odgłosy jakie z siebie wydaje to burknięcia, prychnięcia, stęknięcia i tym podobne. Ten dziwny zabieg stylistyczny trwa przez całą grę, jednak mimo wszystko jest on uzasadniony i można powiedzieć, że nawet przemyślany. Dlaczego – dowiecie się jednak dopiero po przejściu gry.
W miarę szybko i bezboleśnie zostajemy wprowadzeni w mechanikę rozgrywki oraz opowieść. Akcja rozpoczyna się jeden rok po wydarzeniach z pierwszej części. Głównemu bohaterowi, w przygodach towarzyszy jego kot – Rollo oraz tajemnicza dziewczynka imieniem Elle. Większość kampanii rozgrywa się w, znanym z “jedynki”, Elenpios. Na zlecenie Spirius Corporation będziemy przemierzać równoległe rzeczywistości, aby niszczyć ukryte w nich katalizatory a wraz z nimi same wymiary. Prezes Spiritusa Bisley Bakur tłumaczy nam, że jest to niezbędne do przetrwania ludzkości a my, ślepo wierząc w słuszność sprawy, wykonujemy kolejne zadania. Mimo iż praca chwalebna wielokrotnie odczułem, że niejednoznaczna etycznie. Tyle o samej fabule, napisanie więcej mogłoby już popsuć zabawę. W sprawnym opowiadaniu historii pomagają animowane scenki przerywnikowe, wyprodukowane przez studio Ufotable – znane między innymi z serii “Fate/Zero” i “Fate/stay night”. Praktycznie po kilku, kilkunastu minutach od rozpoczęcia zostajemy postawieni przed pierwszym z wielu wyborów, których będziemy musieli dokonać w trakcie rozgrywki. Decyzje nie są jednoznaczne i jedynie to od naszego humoru będzie zależało co wybierzemy i jak to wpłynie na losy Ludgera. To rozwiązanie, mimo że nie jest odkrywcze i ma zastosowanie w wielu produkcjach sprawia, że grę możemy przechodzić wielokrotnie, wybierając różne opcje, manipulując tym samym przebiegiem fabuły. Zakończeń w grze mamy 5 i są one diametralnie różne. Moje wybory doprowadziły mnie do true endingu i był on raczej smutny. O twistach fabularnych, jak już pisałem, nie będę wspominał, jest dużo do zobaczenia, dużo do odkrycia i niejednokrotnie doznacie szoku dowiadując się o pewnych rzeczach. Fabuła, mimo że czasami dość sztampowa (międzywymiarowy kryzys, świat na skraju zniszczenia) poprowadzona jest dobrze i logicznie, brak w niej dziur czy niedomówień, ale też jakoś specjalnie się ich nie doszukiwałem.
Tutaj też dochodzimy do najbardziej wkurzającego elementu tej części, który powodował, że nieraz miałem ochotę wyrzucić pada przez okno, a z płyty zrobić frisbee dla psa Trika! Już tłumaczę. Na początku gry zostajemy obdarowani kredytem. Tak, chodzi tu o kredyt bankowy a przynajmniej taką dostajemy informację. Nie wiem, czy dało się tego uniknąć, teoretycznie mogłem odmówić podpisania umowy. No cóż, mówi się trudno. Jednak ją podpisałem i co jakiś czas dzwoniła do mnie Nova, pracownik banku, żądając wpłacenia raty. Z racji dużej kwoty do spłacenia, bank postanowił, że będzie nam ograniczał możliwość podróżowania, a co za tym idzie, utykaliśmy w niektórych lokacjach informowani o tym, że nie pójdziemy dalej dopóki nie zapłacimy. Chyba nie muszę mówić – raty małe nie były, a i miejsc do zarobkowania niewiele. Niby gra dawała nam możliwość przyjmowania dodatkowych zadań za całkiem dobrą gotówkę jednak było ich mało i wymagały sporej ilości czasu. Większość funduszy zdobywaliśmy zatem zabijając różnorakie monstra na dość ograniczonych obszarach terenu. Cudowny system przedłużenia rozgrywki, nieprawdaż?
Teraz chwilę o samej mechanice gry. Jak w każdej serii “Tales of…” bohaterem sterujemy z perspektywy trzeciej osoby a walki prowadzone są w trybie pseudoturowym. Każdy z członków naszej drużyny ma określoną ilość punktów akcji za które, poprzez wciśnięcie odpowiedniej kombinacji przycisków na padzie, może wyprowadzić atak. Punkty te odnawiają się w trakcie walki, jednak dość wolno. Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość połączenia się w parę z postaciami kontrolowanymi przez komputer. Daje nam to dodatkowe beneficja, np. leczenie. Każda para bohaterów ma też swój unikalny atak specjalny. Sam Ludger dysponuje pewną umiejętnością która pozwala mu w późniejszych etapach gry na prawdziwy pogrom wśród przeciwników. Nasza drużyna składa się z 4 osób które możemy prawie dowolnie wybierać, każdego możemy ubrać, dać broń i ekwipunek dodatkowy oraz określić jaką rolę ma spełniać podczas walki. W diagramie tablicowym definiujemy czy dana postać ma zawsze atakować, a jak już to kogo, czy ma atakować magią, czy może jednak się skupić na defensywie i leczeniu drużyny. Krótko mówiąc można spokojnie zaplanować wszystko i modyfikować założenia taktyczne dostosowując je do kolejnych walk. Jak to w grach RPG, istnieje drzewko rozwoju statystyk i umiejętności, jest ono na tyle klasyczne, że nie wymaga opisywania. Każdy od razu powinien załapać, o co w nim chodzi.
Graficznie gra prezentuje się wspaniale, modele postaci są dopracowane, a projekty lokacji na tyle różne od siebie, że nie nudzą. Jedynie potwory po pewnym czasie stają się powtarzalne, różnice w projektach są na tyle niewielkie, że często mi umykały. Jest też czego posłuchać, skomponowany przez Motoi Sakuraba podkład jest klimatyczny i zawsze pasuje do tego, co dzieje się na ekranie. Co do głosów postaci, zdecydowanie bardziej odpowiadają mi w wersji japońskiej, ale to kwestia gustu.
Podsumowując, “Tales of Xillia 2” to kawał dobrej gry, z fajną fabuła i dość dobrze zarysowanymi bohaterami. Mimo, że gra w niektórych momentach przesadza (nawet nie wiecie ile farmiłem, żeby opłacić raty) to z czystym sumieniem jestem ją w stanie polecić każdemu. Zresztą, każda gra z serii “Tales of…” w którą grałem, miała w sobie to coś, sprawiające, że do dziś dobrze je wspominam. Jeszcze raz zachęcam do zakupienia i zagrania w “Tales of Xillia 2”, jak i do ogrania jej poprzedniczki i innych gier z cyklu.
Zbesztaj autora:
Trik: z mojego punktu widzenia gry z serii “Tales of…” są totalnie przeciętne. Pomijając dość kiepską fabułę, najbardziej nagrabił sobie u mnie system hybrydowy system walki. Ni to walki turowe, ni to walki w czasie rzeczywistym; miało być nowatorsko, jest nijako. Nijako pod każdym względem. Ze swojej strony nie polecam.
- fabuła
- różne zakończenia
- oprawa dźwiękowa
- Rollo 🙂
- niemy główny bohater
- sztuczne przeciąganie czasu rozgrywki
Oryginalnie materiał opublikowany na stronie expij.pl.