[Recenzja] Atelier Totori Plus: The Adventurer of Arland – witamy w świecie alchemii
Przeglądając zawartość pulpitów mojej Vity, odkryłem dawno zapomnianą ikonę z wizerunkiem uroczej dziewczyny w tiarze. Serię Atelier znałem wcześniej jedynie z internetu i słyszałem o niej sporo dobrego. Łącząc to z faktem, że po Bayonettcie potrzebowałem spokojniejszej rozgrywki, postanowiłem dać tytułowi szansę.
„Atelier Totori Plus: The Adventurer of Arland” to turowy RPG, wyprodukowany w studiu Gust Co. Ltd. oraz wydany przez Koei Tecmo. Tytuł jest portem gry z Playstation 3, niestety bezpośrednim i niezoptymalizowanym pod przenośną konsolę Sony. Twórcy poszli na łatwiznę, rezygnując z wielu potencjalnych udogodnień dla użytkowników handheldów. Sterujemy korzystając z przycisków i tylko z nich, możliwości wyświetlacza dotykowego zostały pominięte praktycznie w 100%.
Wracamy do Arlandu, który za sprawą przemian politycznych zrezygnował z korony i stał się republiką. Akcja gry rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach opisanych w Atelier Rorona. Przygodę rozpoczynamy w małej, nadmorskiej wiosce Alanya. Osada jest domem głównej bohaterki, Totoori (Totori) Helmold. Będzie ona też bazą wypadową oraz laboratorium niezbędnym w dalszych etapach rozgrywki. Jak powiedział kiedyś Alfred Hitchcock, „film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”, w tym przypadku tylko pierwsza część się sprawdza. Sceną wprowadzającą do rozgrywki jest wielki wybuch, spowodowany przez błędnie wymieszane składniki receptury. Dowiadujemy się także o matce, która będąc Poszukiwaczem Przygód wyruszyła wiele lat temu na wyprawę i od tamtego czasu słuch po niej zaginął. Marzeniem młodej alchemiczki jest odnalezienie rodzicielki, więc gdy tylko nadarza się okazja, za namową przyjaciela uzyskuje licencję Poszukiwacza Przygód. Zależnie od tego jak pokierujemy losami bohaterki, czy skupimy się na eksplorowaniu i poszukiwaniach mamy, czy poświecimy się bez reszty arkanom alchemii dotrzemy do jednego z ponad dziesięciu zakończeń. Niestety, spełnienie wszystkich wymagań potrzebnych do odblokowania niektórych endingów jest na tyle skomplikowane, że nieraz przyda się tutorial mówiący jak to zrobić.
Oprawa graficzna nie różni się znacząco w stosunku do poprzedniczki. Najbardziej dostrzegalną zmianą jest zlikwidowanie trochę infantylnych modeli 3D postaci. Gra nadal pozostała kolorowa i wesoła. W późniejszych etapach rozgrywki spotkamy bohaterów znanych z poprzedniej części, będą odpowiednio inaczej wyglądali. Twórcy postarali się, aby upływ czasu był odczuwalny. Przez te kilka lat odstępu miedzy tytułami wszystkie postacie żyły, walczyły i przeżywały wspaniałe przygody. Czasami dzielą się swoimi opowieściami, wzmacniając już i tak spore wrażenie. Ścieżka dźwiękowa produkcji pozostała praktycznie w tych samych klimatach. Jej brzmienie jest cięższe niż w przypadku Atelier Rorona.
Sercem rozgrywki jest oczywiście alchemia, to dzięki niej możemy efektywnie walczyć, tworzyć lekarstwa, naszyjniki czy uzbrojenie. Początkowo Totori zna jedynie podstawowe receptury, ta sytuacja szybko ulega zmianie, nowe przepisy otrzymujemy wraz z rozwojem fabuły lub możemy je kupić w jednym ze sklepów. Szybkie zdobycie wszystkich przepisów znacząco ułatwia rozgrywkę, ze względu na możliwość tworzenia silniejszych i bardziej śmiercionośnych bomb czy leczących efektywniej mikstur. Zależnie od jakości składników oraz poziomu alchemii bohaterki otrzymujemy lepsze jakościowo produkty. Ich ceny są dużo większe i mają potężniejsze właściwości.
W trakcie przemierzania krainy, Totori towarzyszyć będą dwie postacie. Drużynę możemy dowolnie modyfikować poprzez zapraszanie lub wypraszanie jej poszczególnych członków. Do wyboru jest 6 osób z których każda ma swoje mocne i słabe strony. Mamy możliwość zwiększenia sympatii bohaterów dodatkowych, co pozytywnie wpływa na ich przydatność i skuteczność w walce. Nie wszyscy towarzysze są dostępnych od początku, pojawiają się wraz z odwiedzeniem konkretnych miejsc lub w konkretnym momencie fabularnym. Po dobraniu satysfakcjonujących kompanów wyruszamy w podróż. Do wyboru są dwa sposoby spędzania czasu w grze. Pierwszy – zwiedzanie, walka z napotkanymi oponentami i zbieranie składników alchemicznych, drugi – wykonywanie zadań. Ostatnie sprowadza się zazwyczaj do pokonania określonej liczby wrogów lub przyniesienia konkretnego przedmiotu. Ten z kolei być dropem z zabitego potwora lub będzie musiał zostać wytworzony w kotle. Na szczęście gra nigdy nie daje nieosiągalnych zadań, są dostosowane do poziomu postaci oraz do ilości posiadanych receptur. Ważnym elementem rozgrywki i planowania wypraw jest poziom Licencji Poszukiwacza Przygód. Zwiększamy go poprzez wykonywanie określonych zadań i odwiedzanie nowych miejsc. Zdobycie każdego poziomu wiąże się z nagrodą oraz odblokowaniem nowego fragmentu mapy. Trzeba przyznać, że ilość lokacji jest znacznie większa niż w Atelier Rorona.
Jak już wspomniałem, walka jest prowadzona w systemie turowym. Dodatkowym ciekawym elementem jest miniaturowe QTE. Wciskając w odpowiednim momencie klawisz R lub L na konsoli, uaktywniamy dodatkowy potężny atak towarzysza lub poprosimy go o ochronę. Umiejętne zastosowanie jest często kluczem do udanego pokonania silniejszych potworów. Wszystkie ataki, poza fizycznymi, kosztują określoną ilość punktów many. Niestety ta odnawia się głównie podczas odpoczynku i miejscami jest sporym problemem, szczególnie na początku. Dla równowagi twórcy wycofali się z możliwości ingerowania gracza w rozwój bohaterów, ich statystyki zwiększane są automatycznie. Przyrost jest specyficzny dla każdej postaci i widać od razu w czym która się specjalizuje. Ułatwia to bardzo dobranie drużyny pod konkretną wyprawę czy zadanie.
Największą bolączką w produkcji jest czas, do dyspozycji pozostaje pięć growych lat. Wszystko co robimy zajmuje określoną ilość dni. Od zbierania składników, poprzez podróżowanie, kończąc na pracach w pracowni alchemicznej, nieubłaganie kalendarz będzie pokazywał kolejne dni, przybliżając do końca. To element rozgrywki, który irytował mnie najbardziej. Bez dokształcenia się tutorialami nie ma możliwości nacieszenia się wszystkimi elementami rozgrywki. Kiedy już zdobyłem dobry ekwipunek i całkiem sensowną ilość mikstur bojowych, okazało się, że mój czas w grze dobiegło końca. Ja otrzymałem bad ending. Właściwie zakończenie to szumne słowo, pięć linii dialogowych i jedna plansza z napisami. Potem zostałem przeniesiony do głównego menu z informacją o możliwości rozpoczęcia gry od nowa. To zirytowało mnie w tak dużym stopni, że postanowiłem odpuścić sobie tytuł. Pozostałe zakończenia obejrzałem w internecie i muszę przyznać, nie byłoby warto męczyć się kilka dodatkowych godzin. Można powiedzieć, że z Totori rozstaliśmy się w złości i poczuciu bycia oszukanym.
Nie wiem komu mógłbym polecić „Atelier Totori Plus: The Adventurer of Arland”, jest to gra bardzo specyficzna. Oferuje bardzo dobry system crafowania przedmiotów, ciekawą walkę turową oraz olbrzymią mapę z wyjątkowo zróżnicowaną scenerią. Niestety wszystko to jest ograniczone czasowo, gra popędza na każdym kroku nie pozwalając na pełne cieszenie się z zabawy. Tytuł raczej dla miłośników serii, mnie niestety nie zachęcił do zagrania w inne odsłony cyklu.
- przemyślany system alchemii
- duży i różnorodny świat
- Rorona
- gra ograniczona czasowo
Oryginalnie materiał opublikowany na stronie expij.pl.