[Recenzja] Tokyo School Life, nie do końca udany romans

[Recenzja] Tokyo School Life, nie do końca udany romans

Już od dłuższego czasu nie grałem w nowelkę z innego gatunku niż yuri. Czasami jednak trzeba coś w swoim życiu zmienić, dlatego pokusiłem się o sprawdzenie Tokyo School Life, który przedpremierowo pojawił się na moim Switchu. Zatarłem ręce na samą myśl o romansowaniu z uroczymi japońskimi nastolatkami oraz zainteresował mnie niewinny napis “nagość” na steamowej stronie tytułu. Skoro przy wersji PC ktoś pokusił się o dodanie takiego taga, to musi coś w tym być, prawda? W odpowiedzi zacytujcie sobie kultowe powiedzenie doktora House’a…

Na początku rozwiejmy wszystkie wątpliwości i niedopowiedzenia, ten tekst dotyczy wydanej w tym roku wersji na Nintendo Switch. Gra nie jest nowa i jej pecetowy krewniak trafił na Steam na początku 2015 roku. Można zatem stwierdzić, że jest to port, chociaż akurat w przypadku visual novel nie powinno mieć to większego znaczenia. Nie ma więcej pytań? No to jedziemy dalej!

W moim odczuciu najważniejszym elementem każdej noweli wizualnej jest historia. Nieważne jak piękna będzie grafika, przy głupiej lub nudnej fabule i tak szybko stracimy zainteresowanie. Tokyo School Life wita gracza nietuzinkowym pomysłem na opowieść – oto uczeń z niewiadomego, nieazjatyckiego kraju przylatuje do Japonii na dwumiesięczną wymianę uczniowską. Protagonista zostaje przedstawiony jako ogromny miłośnik Kraju Kwitnącej Wiśni, który sam nauczył się języka japońskiego na podstawie anime oraz wystarał o wyjazd. Z takim bohaterem łatwo jest się utożsamić, a nadanie mu swojego imienia i nazwiska, o co zostaniemy poproszeni, dodatkowo umacnia przywiązanie. Rozgrywkę rozpoczynamy tuż po przybyciu chłopaka do Tokyo – rozmyśla o tym co będzie robił i jakie czekają go przygody podczas pobytu. Pierwszym naszym zadaniem jest odwiedzenie szkoły. Protagonista uświadamia sobie, że jest spóźniony, wyznacza GPSem drogę i zaczyna biec. Każdy miłośnik komedii romantycznych właśnie zaczyna się uśmiechać, wiedząc co za chwilę nastąpi. Podczas szaleńczego przemierzania kolejnych ulic, zdarzamy się z biegnącą dziewczyną i zupełnie przypadkiem upadamy dokładnie tak, żeby złapać za jej dorodny biust. Tak poznajemy jedną z trzech bohaterek. Niedługo potem wylewamy wodę na drugą, oraz z dobroci serca oddajemy ostatni tomik naszej ulubionej mangi trzeciej. Mimo ogromnej, bijącej w oczy sztampy postanowiłem dać opowieści szansę.

Muszę przyznać, że pomimo całkiem dobrego początku, im dłużej grałem, tym bardziej byłem zawiedziony. Postacie sprawiały wrażenie szalonych – zachowywały się poważnie, aby za chwilę rzucić jakimś infantylnym tekstem lub zrobić coś absolutnie nielogicznego i niespójnego. W pewnym momencie cała historia powoli przestawała trzymać się kupy, tworząc zestaw scenek rodzajowych. Nawet one bardzo szybko stały się przewidywalne i nudne. Również bohaterki okazały są płaskie i jednowymiarowe, niczym nie zaskakują i trzymają się utartych schematów. Energiczna idolka tsundere, chłopczyca z syndromem Matki Teresy czy perfekcyjna dama będąca hardcorowym otaku to oklepane, przemielone milion razy archetypy. Mimo wszystko dałoby się z nich wykrzesać kilka iskierek fajności, twórcy pomyśleli jednak inaczej.

Studio deweloperskie postanowiło dodać element edukacyjny, dlatego od czasu do czasu postacie opowiadają o zwyczajach panujących w Japonii. W pewnym momencie odwiedzamy Tanabatę oraz dowiadujemy się, kim byli Orihime oraz Hikoboshi. To tylko niektóre z interesujących informacji, jakie dane nam będzie przeczytać. Mimo że jest to jeden z największych plusów produkcji, wywołuje, przynajmniej u mnie, ogromny dysonans. Zestawienie wypowiadanych informacji historycznych i kulturowych z późniejszym zachowaniem bohaterów zamiast zachwytu, powoduje gigantyczny facepalm.

Gra ma 4 zakończenia, możemy rozwinąć romans z jedną z pań lub pozostać forever alone. Decyduje o tym osiem wyborów, każde z pytań posiada trzy odpowiedzi i są one punktowane zależnie od oczekiwań postaci, z którą rozmawiamy. Przy odrobinie logicznego myślenia bez problemu wybierzemy najlepszą możliwą opcję. Swój ostateczny wybór pieczętujemy decydując o mieście, które odwiedzimy w ramach wycieczki szkolnej. Tam możemy też zobaczyć jak dobrze wykonaliśmy robotę podrywacza, konkretne opcje będą dostępne jedynie w momencie gdy zdobyliśmy serce którejś z dziewczyn.

Dużym plusem są projekty postaci, panie są wykonane z dbałością o szczegóły i dodatkowo w pełni animowane. Podczas rozmów mrugają, kiwają się lekko i poruszają ustami. Nawet gdy na chwilę odłożymy konsolę miedzy kolejnymi liniami dialogowymi, pierwszy plan nie pozostanie statyczny. Nie można tego powiedzieć o planie drugim, jest on nudny i powtarzalny. Całe sekwencje są realizowane na tych samych tłach. Nie potrafię zrozumieć takiej decyzji projektowej. Czasami dziewczyny wykonują jakąś dynamiczną czynność jak np. kata czy taniec – obejrzymy wtedy ładną animację, ale już w momencie ucieczki zobaczymy gwiazdy. Ww. animek są dwie lub trzy w całej produkcji, reszta scen akcji realizowana jest na czarnym tle lub wspomnianym już niebie.

Ostatnią rzeczą do której się przyczepię jest interfejs, przyciski są za małe i wyglądają na zaprojektowane dla dużo niższej rozdzielczości. Pomijając moją wadę wzroku, ciężko było czasami trafić paluchem w odpowiednią opcję. Korzystanie z przycisków na joyconach również nie wypadło najlepiej, ponieważ podświetlenie aktywnej pozycji w menu praktycznie nie różni się kolorystycznie od wersji nieaktywnej. Dodając do tego fakt, że gra potrafiła się zaciąć na włączonej opcji szybkiego przewijania, dostajemy wyjątkowo mało przyjemną mieszankę. Drodzy twórcy, nie mogliście zostawić tego samego GUI co na wersji Steamowej? Wyszłoby to dużo lepiej.

Warstwa audio wypada ok, trzy głównie postacie kobiece mają nagrane wszystkie linie dialogowe i seiyuu wypowiadające je naprawdę dają radę. Fajnym pomysłem jest możliwość włączenia dodatkowego transkryptu dialogów. Dzięki temu na górze ekranu zobaczymy zapis znakami, japońskimi lub fonetyczny – normalnym alfabetem. Miało to w założeniu ułatwić naukę języka a pozwala osłuchać się i połączyć pewne słowa z ich znaczeniami. Na naukę kanji wybrałbym jednak bardziej tradycyjne metody.

Gra mnie zawiodła, bardzo wysoko ustawiła poprzeczkę, po czym poziom szybko zaczął spadać. Fabuła, na początku genialna, pogarszała z każdym kolejnym dialogiem. Postacie okazały się płaskie i sztampowe, a zakończenia nie warte poświęconego na dotarcie do nich czasu. W moich oczach gry nie ratuje ani oprawa audio wizualna, ani upchanie ciekawostek, ani nawet jej długość. Pomimo że pojedynczą ścieżkę fabularną możemy skończyć w ponad trzy godziny nie jest to przyjemna przeprawa. Dotarłem do dwóch z czterech zakończeń, resztę obejrzałem w internecie. Żal zmarnowanego potencjału, produkcja miała szansę na bycie wyjątkową, wyszło jednak nudno i męcząco.

Plusy:
  • wizualizacje bohaterek
  • głosy postaci
  • muzyka i dźwięki tła
  • ciekawostki kulturowe
  • system 'nauki języka'
  • ciekawy pomysł na fabułę...
Minusy:
  • ...który szybko traci swój blask a sama historia zaczyna śmieszyć/męczyć
  • statyczne nudne tła
  • wrażenie pustego świata
  • okazyjne zacięcia interfejsu gry, szczególnie przy opcji szybkiego przewijania
  • długość gry
  • ogólnie zmarnowany potencjał
Ocena ogólna
Tokyo School Life, boberski, 2020-09-01

Platformy: Nintendo Switch, PC
Rok wydania: 2019
Producent: M2

Grę do recenzji dostarczył wydawca – PQube

Oryginalnie materiał opublikowany na stronie expij.pl.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments