[Recenzja] Tokyo Tattoo Girls, wydziarane marnowanie czasu
W grach bywałem magiem, kowalem, zabójcą, golfistą, kierowcą, wariatem, superbohaterem, a nawet ojcem opiekującym się dzieckiem. Okazało się, że nie miałem okazji wcielić się w tatuatora na usługach mafii, planującego podbić Tokio! Wszystko dzięki magicznemu działaniu swojej sztuki! Jak odnalazłem się w świecie igieł, tuszy, wyłudzeń i podbojów?
Czasami od razu wiadomo, że gra będzie gniotem. Można to stwierdzić po screenach, trailerze, a czasami nawet samej okładce. W przypadku Tokyo Tattoo Girls nic nie zapowiadało katastrofy, mimo żenująco niskiej oceny na Metacritic (calutkie 44 punkty i brak userscore) byłem nastawiony pozytywnie. Recenzenci są tendencyjni, a co za tym idzie, ich meta oceny też. Zawsze najlepiej samemu przekonać się, czy dana produkcja spełnia oczekiwania. Po przejrzeniu kilku screenów i przeczytaniu garści informacji o deweloperze usiadłem do mojej Vity.
Do gry wprowadziło mnie intro z motywami przypominającymi klasyczny japoński folklor. Bardziej zaznajomieni z japońską sztuką od razu zauważą podobieństwa do dzieł znanych mistrzów. Pomiędzy fantazyjnymi grafikami bóstw i smoków w filmiku pojawiają się wszystkie grywalne postacie, narysowane już w stylu współczesnym oraz różnej maści tatuaże zdobiące ich ciała. W nich również widać inspiracje tradycyjnymi wzorami Kraju Kwitnącej Wiśni. Wszystkiego dopełnia przyjemna dla ucha muzyka. Całość wygląda spójnie i bardzo ładnie.
Oprawa graficzna nie jest rozbudowana i w większości składa się z wspomnianych dziewczyn. Dodatkowo twórcy wystarali się o kilka mało interesujących teł prezentowanych przy dialogach. Dobrze prezentuje się za to spory zestaw tatuaży, w które będziemy mogli przyozdobić przedstawicielki płci pięknej. Mimo dość ubogiego wachlarza grafik wszystkie trzymały wysoki poziom i przyjemnie się je oglądało.
Tutaj niestety kończą się pozytywy i zaczyna olbrzymia wszechogarniająca nuda zwana przez specjalistów rozgrywką. Tuż przed jej rozpoczęciem zostajemy wprowadzeni w prostą fabułę. Za sprawą tajemniczej katastrofy w Tokio na ciałach dziewczyn zaczęły pojawiać się tatuaże obdarzone mocą. Te 23 z najsilniejszymi wzorami przejęły władzę nad dzielnicami tworząc własny system polityczny. W wyniku tego miasto stało się miniaturowym państwem w obrębie Kraju Kwitnącej Wiśni. Rząd Japonii w zamian za utrzymanie kwarantanny ludzi wytatuowanych pozwolił na istnienie syndykatu 23 dzielnic. Naszym zadaniem jest przejęcie władzy i pokonanie wszystkich “dupeczek” rządzących w poszczególnych oddziałach. Mimo że fabuła jest głupkowata to zadziwiająco trzyma się kupy i brzmi przekonująco.
Na początku wybieramy jedną z sześciu postaci, każda posiada inny zestaw umiejętności pomagających w podboju. Dla przykładu, wybierając Mai nasze zyski będą zwiększone w konsekwencji czego szybciej będziemy mogli udoskonalać jej dziary oraz wydawać polecenia w poszczególnych dzielnicach, rekrutować naszych kompanów i tłumić powstania. Wybranie Kayako sprawi, że w najechanych częściach miasta rezydenci chętniej się do nas przyłączą, a także zdecydowanie szybciej będziemy poszerzać swoje wpływy. Mimo wszystko wybór i tak dla większości sprowadzi się do tej postaci, która najbardziej im się podoba. Po wskazaniu poziomu trudności i wybraniu nazwy klanu zaczynamy rozgrywkę. Zasady na początku są trochę mętne, jednak twórcy zaprogramowali tutorial, który wprowadza w mechanikę. Po kilku minutach czytania o interfejsie i dostępnych funkcjach przewodnik znika a my zostajemy sami na polu bitwy. Można równie dobrze pominąć wszystko bez czytania. Tytuł praktycznie gra się sam, kolejne dzielnice zostają najechane a kieszeń robi się coraz cięższa od PM (waluta w grze). Od czasu do czasu wydajemy polecenia zwerbowanym ludziom i robimy bohaterce nowy tatuaż zwiększający jej statystyki. Co kilka minut, chyba w wyniku przejęcia większości ludzi z dzielnicy, spotykamy się z bossem regionu. Niestety gra nie precyzuje dokładnie wymaganego progu wpływów, dlatego nie wiadomo kiedy dokładnie się to wydarzy. Walka z szefem polega na odbyciu krótkiej rozmowy i odpowiedzeniu na pytanie. Nie jestem pewny, czy da się udzielić złej odpowiedzi, mnie zawsze wychodziły te dobre i bardzo dobre. Im lepszy wynik tym fajniejszy art na końcu potyczki.
Po kilku godzinach miałem podbite wszystkie okręgi, pokonanych wszystkich bossów i zrobione wszystkie tatuaże. Tym samym zjednoczyłem Tokio i zwycięsko zakończyłem pierwsze przejście gry. Postanowiłem rozpocząć rozgrywkę jeszcze raz i wybrać inną postać, aby sprawdzić czy cokolwiek ulegnie zmianie. Niestety nic się nie zmieniło. Właściwie jednym powodem mojego obcowania z tytułem okazała się chęć zobaczenia wszystkich 23 dziewczyn. Mimo że nie dla każdej zdobyłem najlepszy możliwy art kończący, nie mam ochoty uzupełniać kolekcji.
Produkcja jest skierowana raczej dla dorosłego odbiorcy – znalazło się tu miejsce zarówno na przemoc, jak i na mniej lub bardziej subtelną nagość. Dziewczyny pojękują przy tatuowaniu i robią zawstydzone miny. Od czasu do czasu pojawia się jakaś aluzja kwestionująca orientację lub prowadzenie się bohaterek ale nawet takie smaczki nie ratują tytułu w żadnym calu. Mogę jedynie dać kciuk w górę za starania.
Kilka zmian w gameplayu i byłaby z tego super gra na smartfony. Niestety zamiast tego dostaliśmy przeraźliwie nudną strategię z fajnymi artami bohaterek i niepowtarzalnym pomysłem na fabułę. Tak zmarnowanego potencjału dawno nie widziałem i zapewne długo nie zobaczę.
- śliczne arty bohaterek
- pomysłowa fabuła
- tatuaże i grafiki inspierowane tradycyjną sztuką japońską
- produkcja jest przeraźliwie nudna i praktycznie gra się sama
Grę do recenzji dostarczył wydawca – NIS America
Oryginalnie materiał opublikowany na stronie expij.pl.