[Książka] Ship of Smoke and Steel, tajemnica statku duchów
Kontynuujemy naszą podróż przez magiczne światy zagranicznych pisarzy. Tym razem na tapecie pierwszy tom trylogii The Wells of Sorcery (Studnie magii) autorstwa Django Wexlera, o tajemniczym tytule Ship of Smoke and Steel (Statek Dymu i Stali). Jest to kolejny autor, którego wcześnie nie znałem, a zdecydowanie powinienem. Pracuje w Microsoft, mieszka z dwoma kotami, w wolnych chwilach maluje żołnierzyki i gra we wszelkiego rodzaju gry. Spod palca takiego nerda ma prawo wyjść jedynie coś epickiego. Wszyscy na pokład, zaczynamy rejs w nieznane, tajemniczym stadkiem duchów…
W niższych dzielnicach Kahnzoki, wielkiego miasta portowego Błogosławionego Imperium, osiemnastoletnia Isoka zajmuje się ściąganiem długów od lokalnych przedsiębiorców i kupców. Jej metody są brutalne, krwawe i skuteczne. Kompleksowe załatwianie problemów swoich zleceniodawców dało dziewczynie mocną pozycję w półświatku przestępczym, jak również pokaźne zasoby finansowe. Całe to niebezpieczne, acz uporządkowane życie zaczyna sypać się niczym domek z kart, kiedy Imperium odkrywa, że protagonistka potrafi korzystać z mocy Studni Walki. Melos, bo taką nazwę nosi energia, to magiczna zdolność pozwalająca na tworzenie broni i otaczanie swojego ciała zbroją, jedna z wielu, wysoce pożądana, szczególnie w cesarskiej armii. Gdy talent do manipulacji mocą studni objawia się u dzieci nisko urodzonych, takich jak Isoka, są one zazwyczaj sprzedawane szlachcicom lub zabijane. W wyniku serii feralnych wydarzeń, protagonistka zostaje złapana, a Jego Cesarskiej Mości – wysłała ją z pozoru niemożliwą do wypełnienia misją. Dziewczyna ma ukraść Soliton, legendarny statek-widmo – miejsce, z którego do tej pory nikt nigdy nie wrócił żywy. Porażka nie wchodzi w grę, gdyż na szali waży się życie jej ukochanej młodszej siostry Tori.
Autor rozpoczyna opowiadanie historii z wysokiego C, już na pierwszych stronach możemy przeczytać dość obrazowy opis krwawej masakry w jednej z tawern. W tej scenie poznajemy główną bohaterkę, choć określenie antybohaterka zdecydowanie lepiej tutaj pasuje. Isoka zostaje przedstawiona jako bezlitosny potwór, nastawiony jedynie na wykonanie zadania, który poświęci wszystko byleby tylko dopiąć swego. Ostatecznym potwierdzeniem nieludzkości dziewczyny jest scena zabójstwa jednego ze swoich kompanów, który w walce zostaje ranny. Protagonistka szybko kalkuluje, że nie ma sensu go zabierać bo i tak za długo nie przeżyje i w ramach “aktu dobroci” przebija jego serce sztyletem. Upór i żelazna wola będą główną siłą napędową Isoki, niejednokrotnie też źródłem rozterek i wątpliwości. Cała historia to tak naprawdę prezentacja jak zmienia się główna bohaterka oraz jakie konsekwencje niesie to dla niej i ludzi dookoła.
Jak już wspomniałem książka opisuje przemianę Isoki, jej powrót do człowieczeństwa, które musiała porzucić aby przeżyć. To jednak nie jedyna interesująca i godna wspomnienia postać, kolejną jest Meroe, ciemnoskóra księżniczka oraz późniejsza kochanka głównej bohaterki. Początkowo odniosłem wrażenie, że ich relacja została wprowadzona odrobinę za szybko i bez wyraźnego powodu, jednak im dalej brnąłem w opowieść tym bardziej dochodziłem do wniosku, że autor jednak miał na to jakiś plan. Meroe jest moralnym kompasem Isoki, postacią determinującą przemianę oraz niejednokrotnie justyfikacją jej działań. Autor bardzo fajnie pokazuje, jak miłość zmienia ludzi, jak pozwala im stać się lepszymi i wytrwać niezależnie od tego co stanie im na drodze. O ile najważniejsze dla całej opowieści są dwie opisane wyżej dziewczyny, o tyle cała reszta bohaterów jest równie barwna. Każda postać ma jakąś niepowtarzalną cechę, dzięki której możemy ją bez problemu zapamiętać, polubić lub znienawidzić. Biorąc pod uwagę, że osób dramatu jest naprawdę dużo, to nadanie każdej z nich unikatowości jest sporym wyzwaniem, z którym autor doskonale sobie poradził.
Kreacja świata wywołuje u mnie mieszane uczucia, z jednej strony mamy klasyczny, sprawdzony i doskonale broniący się obraz magii z delikatnym twistem, z drugiej mało rozbudowany świat, który zdaje się być wyjątkowo nieokreślony w swojej obojętności, rosnąc w zależności od potrzeb. W uniwersum Wexlera osoby obdarzone mocami są wyspecjalizowani, każdy ma dostęp do jednej ze wspomnianych wcześniej studni mocy. Jak już wspomniałem, specjalizacją protagonistki jest magia bitewna, Meroe posiada moc manipulacji ludzkim ciałem, inni potrafią kontrolować ogień, manipulować cieniami, szybkością, światłem, kontrolować myśli, a nawet władać duszami zmarłych. Początkowo zostaje powiedziane, że każda osoba rozwija w sobie tylko jeden dar, jednak autor wielokrotnie prezentuje bohaterów potrafiących korzystać z kilku studni. Jest to pewna niekonsekwencja ale z drugiej strony autor w swoim świecie może robić co mu się podoba, taki plus bycia bogiem. Taka konstrukcja pozwoliła Wexlerowi na zaprezentowanie doskonałych scen walki, opierających się na taktyce i współpracy pomiędzy osobami, władającymi różnymi rodzajami magii.
Praktycznie cała akcja książki dzieje się na pokładzie wspomnianego już statku, który jest opisywany jako potężna i ogromna jednostka o rozmiarach nigdy wcześniej nie widzianych na świecie. Wraz z rozwojem fabuły Soliton zdawał się rosnąc i nabierać przestrzeni, przy każdej kolejnej scenie miałem wrażenie, że jest coraz większy. Początkowo autor opisuje jedynie kilkanaście pokładów, później prezentowane są długie ekspedycje łowieckie na zamieszkujące krypę kraby, a na końcu bohaterowie przez wiele godzin maszerują w jednym kierunku, aby odkryć wielopoziomowy bunkier z polami uprawnymi i drzewkami owocowymi. Wszystko dobrze służy historii, jednak z czasem robi się absurdalne i nierealistyczne, na tyle na ile można zarzucić brak realizmu książce fantastycznej.
Jako że Soliton to zbieranina ludzi różnych ras i narodowości to naturalnym procesem będzie powstanie miksu kulturowego. Tutaj autor wykonał kawał dobrej roboty opisując jak przenikają się różne tradycje oraz, że trzeba pozbyć się konwenansów i uprzedzeń dla realizacji wspólnego, większego celu. Wielokrotnie czytałem w książkach próby wykreowania społeczeństwa, jak do tej pory ta Wexlerowa jest jedną z moich ulubionych, ponieważ jest do bólu realistyczna.
Tytuł, jak większość ostatnimi czasy, czytałem w oryginale tj. po angielsku. Jak już wspomniałem we wstępie, seria jest trylogią i w momencie pisania tego tekstu jestem mniej więcej w połowie drugiego tomu. Fabuła rozwija się dalej w bardzo ciekawy sposób, a romans między Isoką i Meroe nabiera dużo emocji i odrobinę pikanterii. Jestem niezmiernie ciekawy jak skończy się cała historia, szczególnie że autor poprowadził ją w nieoczekiwaną stronę, której muszę z radością przyznać, nie przewidziałem. Może w przyszłości pokuszę się o jakieś podsumowanie całości lub klasyczne recenzje poszczególnych książek.
Ocena ogólna:
Jestem daleki od stwierdzenia, że Django Wexler to genialny, niepowtarzalny i ponadczasowy autor. Można mu zarzucić braki w logice, miejscami dziurawą fabułę czy zakrzywiające rzeczywistość miejsca akcji, jednak w moim odczuciu tak naprawdę to radość z czytania determinuje jakość dzieła. W tej materii Wexler ma naprawdę niewielu sobie równych. Pochłaniałem kolejne rozdziały w ekspresowym tempie, kibicowałem konkretnym postaciom wyzywając inne od najgorszych. W ogólnym rozrachunku moja przygoda z mitycznym widmowym okrętem była zbalansowanym połączeniem akcji, tajemnicy, dramatu i romansu między głównymi bohaterkami. Wszyscy, którym ta mieszanka odpowiada oraz nie oczekują przesadnej innowacyjności i niepowtarzalności, zdecydowanie będą zadowoleni. Całej reszcie sugeruję przeczytanie przynajmniej kilku rozdziałów, tak dla przetestowania czy może jednak książka trafia w Wasze gusta.