[Książka] Black Blade Blues, nordyckie mity w nieco innym wydaniu
Książki z motywami mitologicznymi od zawsze zajmowały szczególne miejsce w moim sercu. Pomysłowe wykorzystanie opowieści o antycznych bogach i bohaterach jest jednak niezmiernie trudne, ponieważ łatwo popaść w śmieszność i parodię, zamiast epickiej opowieści o walce ze złem. Jeżeli jednak jakiemuś autorowi uda się stworzyć coś pomysłowego, a dodatkowo jest to urban fantasy, to absolutnie nic nie jest mnie wstanie powstrzymać przed utopieniem w tytule kilku lub kilkunastu godzin swojego życia. Rozsiądźcie się wygodnie w cieniu Yggdrasil, zapraszam do świata Odyna, Nidhogg, Skuld, Róty oraz młodego berserka imieniem Sarah.
Sarah Beauhall to osoba mająca na głowie znacznie więcej niż przeciętna dwudziestoparolatka. W dzień pracuje jako kowal w zaprzyjaźnionej kuźni, nocą jako rekwizytor na planie niskobudżetowych filmów fantastycznych, zaś swój wolny czas spędza na zbrojnych walkach w średniowiecznej grupie rekonstrukcyjnej. Kiedy główny aktor w filmie, nad którym pracuje studio zatrudniające Sarę, łamie ulubiony miecz z prywatnej kolekcji protagonistki, ta postanawia go naprawić żeby dało się dokręcić brakujące sceny. Ta decyzja rozpoczyna serię absurdalnych i wyjątkowo nierealistycznych sytuacji. Jeden ze statystów oferujących swą pomoc w przekuciu miecza, przedstawia się jako krasnolud oraz prosi o zabicie lokalnego finansisty argumentując, że jest on smokiem i dlatego zasługuje na śmierć. Główna bohaterka musi szybko zdecydować w co uwierzy i komu zaufa, ponieważ na szali leży nie tylko jej życie, ale również dziewczyny, którą kocha najbardziej na świecie – Katie.
Na przestrzeni całej książki najlepiej wypadają dwie główne bohaterki, Sarah i Katie oraz rozwijający się między nimi romans. To właśnie dzięki niemu, nie magii, smokom, elfom i całej reszcie, książka nabiera barw i staje się całkiem przyjemna w odbiorze. Katie to kobieta będąca zadeklarowaną lesbijka, nie wstydzi się tego, w pełni akceptuje swoje preferencje i po prostu stara się wieść szczęśliwe życie. Z drugiej strony jest Sarah, kobieta pochodząca z konserwatywnej, wręcz fanatycznie katolickiej rodziny. Wielokrotnie przeczytamy o jej rozterkach wynikających z wewnętrznej walki między wychowaniem, a tym kim tak naprawdę jest i chce być. Autor, moim zdaniem, fajnie pokazał drogę jaką przechodzi spora część osób homoseksualnych, które muszą na co dzień mierzyć się z oczekiwaniami otaczającego ich świata, będącymi często w opozycji ich własnych. Reszta postaci jest w gruncie rzeczy dość nieciekawa i mam wrażenie, że są jedynie wsparciem dla głównej pary.
W książce znajduje się bardzo dużo odniesień do mitologii nordyckiej. Główna bohaterka walczy Gramem, mieczem którym w pieśni o Nibelungach Sigurd, zabił smoka Fafnira. Głównymi oponentami są smoki w tym Nidhogg – skrzydlaty wąż lub smok (zależnie od źródła), podgryzający korzenie Yggdrasilu i wysysający krew z ciał zmarłych. Poznajemy też bezdomnego starca z wyłupionym okiem, który udziela protagonistce przydatnych informacji. To również od niego Sarah dostaje niezastąpiony w walce bitewny szał berserka. Wszystko jest dość spójne i wierne materiałom źródłowy, przez co osoba zaznajomiona z tematem szybko załapie wszystkie niuanse. Ogromny plus dla autora.
Niestety opowieść ma też sporą wadę, mianowicie jest od pewnego momentu zupełnie nielogiczna. Praktycznie wszyscy bohaterowie są w jakimś stopniu nerdami, miłośnikami średniowiecza i szeroko pojętej fantastyki (bardzo dużo rozmów o Władcy pierścieni, czy Hobbicie). Główna bohaterka chodzi na konwenty, zajmuje się wykuwaniem mieczy, tarcz i całej reszty na potrzeby symulowanych walk na festynach i mediewistycznych zjazdach. Autor bardzo wyraźnie pokazuje, że wszyscy traktują to jako zabawę oraz sposób na aktywne i ciekawe spędzanie wolnego czasu. Kiedy następuje zawiązanie akcji, okazuje się, że absolutnie nikt nie jest zdziwiony istnieniem smoków, trolli i całej reszty bestiariusza, a dodatkowo wszyscy są przygotowani, wytrenowani oraz zdeterminowani do walki na śmierć i życie. Grupa fanów fantasy okazuje się prawie tajną organizacją wojowników i magów chroniących świat przez złem. Wszystko to pojawia się znikąd i nie jest niczym umotywowane. Rzeczy dzieją się w większości dlatego, że fabuła tego wymaga. Czytelnik dostaje mocno po głowie serią wydarzeń, których się nie spodziewał, ponieważ autor w żaden sposób ich nie zapowiedział, a nawet nie zasugerował.
Seria o przygodach Sary Beauhall zawiera 5 książek (plotka głosi, że autor zaplanował historię na 10). Niestety jeszcze przed wydaniem ostatniej części J.A. Pitts zmarł, dlatego nigdy nie poznamy prawdziwego końca. Niemniej każdy tytuł to skończona historia, dlatego pomimo braku formalnego zakończenia wszyscy powinni być zadowolony po lekturze.
Ocena ogólna:
Black Blade Blues to książka, która udowadnia, że więcej nie znaczy zawsze lepiej. Autor dał się ponieść wyobraźni i wcisnął w jeden utwór zdecydowanie za dużo. Kosmiczna wręcz ilość niedopowiedzeń i sytuacji typu “od początku o tym wiedzieliśmy ale jakoś zapomnieliśmy wspomnieć, aż do teraz” może odstraszyć co bardziej wybrednych czytelników. Sam prawie z tego powodu zarzuciłem czytanie. Jeżeli jednak przymknie się oko na niektóre rzeczy, dostaniemy bardzo fajną, okraszoną nordyckimi mitami historię o miłości, poświęceniu i przeznaczeniu. Teraz musicie sami zdecydować, czy to Was przekonuje do dania utworowi szansy, czy jednak nie.