Kończy się weekend, tym razem z zajebistą pogodą, może trochę zbyt ciepłą ale jednak. Wraz z ostatnim wolnym dniem zaszła we mnie niespodziewana zmiana, która jest idealnym odzwierciedleniem wszystkich praw Murphy’ego. O co chodzi? Ano dzisiaj wreszcie poczułem się odrobinę lepiej…
Kontynuujemy trend książek kryminalnych z domieszką fantastyki. Za nami m. in. “Szamanka od umarlaków” (recenzja tutaj), “Anita Blake, Zabójca wampirów” (recenzja tutaj), “Nomen Omen” (recenzja tutaj) czy “Cykl szamański” (recenzja tutaj). Wszystkie urban fantasy, każda mniej lub bardziej warta przeczytania. Nie bez powodu jest to jeden z moich ulubionych gatunków, to właśnie w nim spotkałem się z najlepszymi jak i najgorszymi pomysłami. Niewiele jest mnie już w stanie zaskoczyć, “miejskiej fantastyce” nadal w miarę regularnie się to udaje. Tym razem zapraszam Was to świata Charley Davidson, z typowym zawodem i bardzo nietypowym hobby.
Przed wami trzeci odcinek serialu “Przeziębiony z przypadku”, dwa poprzednie możecie zobaczyć tutaj i tutaj. Nie to żebym miał Was za głąbów… po prostu zawsze łatwiej kliknąć jak się ma podane, zamiast zastanawiać: “o co mu kurwa chodzi….”. Wracając do głównego tematu, nadal choruję i dodatkowo jest jeszcze goręcej niż było wczoraj, co zdecydowanie nie pomaga…
Zabawy ciąg dalszy… Dzisiaj przynajmniej nie bolała mnie głowa… Niestety zatoki jak były zawalone tak są dalej, plus dycham jak palący dwie paczki mocnych bez filtra dziennie, pan Mietek. Uwielbiam chorować w momencie, w którym słonce tak napierdala, że mam w pokoju ponad 30 stopni…
Jest dokładnie tak jak sugeruje tytuł. Kładłem się spać zdrowy, obudziłem z zawalonymi zatokami, bolącymi mięśniami i cholernie irytującym kaszlem. Totalnie nie mam pojęcia, któremu bóstwu nadepnąłem na odcisk, nie zrobiłem nic przez co mógłbym się dorobić przeziębienia, a jednak jestem chory…
Jeszcze chwila i będzie rok jak codziennie wpuszczam Was na chwilę do swojej głowy. Pisanie stało się integralną częścią mojego życia i bardzo je polubiłem. Znając mój zapał do wszystkiego i raczej beznadziejną regularność nigdy nie przypuszczałem, że wytrzymam tak długo. Dlatego właśnie pora coś zmienić… 😛
Dzisiaj krótko i na temat…
Każdy z Was zapewne miał taki dzień, w którym było tyle roboty, że nie bardzo wiedział w co włożyć ręce. Normalnie wystarczy po prostu zacząć i dalej jakoś już leci. Niestety w moim zawodzie, każde zadanie wymaga pewnego, że tak powiem przygotowania mentalnego, co za tym idzie, przełączanie się między wątkami bywa trudne…
Jak to się mówi – szewc bez butów chodzi. Przestrzegałem wszystkich żeby zawsze zapisywali swoją pracę, ponieważ może się coś skopać i stracą wszystko co zrobili. Taki to mądry byłem, ludzi poprawiałem, każdego uczulałem na zagrożenie… i koncertowo spierdoliłem sprawę…
Dzisiaj postanowiliśmy udać się ż Trikiem do lokalnego zwierzyńca i nie, nie mam na myśli żadnego akademika. Jak głosi tytuł wpisu celem naszej dzisiejszej wyprawy był ogród zoologiczny, w skrócie ZOO.